poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział II - Starzy przyjaciele




 
 
Najbardziej boli świadomość że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej.



Gdy wyszłam z mostu, zobaczyłam wielką, okrągłą salę bez okien. Dach był w kształcie półkola, a ściany zrobione z betonu. W pomieszczeniu było wiele przejść do innych pokoi.

-I jak poszło? – Zapytał znajomy głos. Po chwili zobaczyłam wychodzącego zza komputera szczupłego, wysokiego mężczyznę, o bujnych, brązowych włosach i oczach. Ubrany był w białą koszulę z długim rękawem, pomarańczowy krawat, czarne spodnie i czarne, wyjściowe buty. Na jego nosie znajdowały się okulary.

-Jak zwykle Raf, wielkim bałaganem. Rozwaliłam kilka conów, a na koniec jeszcze przez przypadek wysadziłam budynek i faceta.

-Fowler na pewno się wkurzy jak się dowie.

-Pewnie już wie.

-Ale nie martw się, on jest za stary żeby zapamiętać taka drobnostkę – uśmiechnęłam się

-A ty co tak elegancko?

-Wybieram się z Mary na kolację. Dzisiaj mijają trzy lata od kąt się znamy.

-Chcesz to jakoś uczcić?

-I nie tylko – Raf wyciągnął z kieszeni spodni czerwone pudełeczko i otworzył je. W środku znajdował się złoty pierścionek z brylantem – Jak myślisz, zgodzi się?

-O Raf, na pewno. Jesteście naprawdę świetną parą i powinniście się pobrać.

-To miło, że tak myślisz. No, ja się będę już zbierał.

-Powodzenia – Uścisnęłam Rafaela, a gdy już odchodził kopnęłam go na szczęście. Gdy już wyszedł z budynku, z głośnika wydobyły się czyjeś słowa:

-Miko, do mnie!

-Zaczyna się – powiedziałam sama do siebie i ruszyłam w stronę jednego z przejść. Szłam długim korytarzem aż wreszcie dotarłam do drewnianych drzwi. Zapukałam.

-Proszę – Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam grubszego, czarnego mężczyznę średniego wzrostu, o czarno – siwych włosach i brązowych oczach. Był ubrany w niebieski garnitur i białą koszulę. Siedział przy ciemnym, drewnianym biurku w bardzo ciemnym pomieszczeniu. Nic nie mówiąc usiadła na krześle naprzeciwko mężczyzny.

-No dalej – zaczęłam – nagadaj mi.

-Nie chcę ci nagadać. Chcę dowiedzieć się czemu budynek i facet w środku wybuchli?

-Fowler, to nie moja wina. Ten facet miał w sobie bombę.

-Skąd ona się w nim wzięła?

-Decepticony ją mu wsadziły.

-Swojemu szefowi?

-Właśnie nie. Schoot powiedział mi, że ludzie służą conom. Że decepty chcą mieć armię do walki z wojskiem, że oni czekają na powrót swojego pana.

 -Megatrona?

-Najprawdopodobniej.

-Więc szykuje się coś dużego. Myślisz, że sobie poradzisz?

-Oczywiście.

-Bo wiesz możemy…

-Nie! Nie potrzebujemy ich! Przez dziewięć lat dawaliśmy sobie radę bez nich i teraz też sobie poradzimy – wstałam z krzesła – Czy to wszystko?

-Tak, możesz odejść.

-Dziękuję – Wyszłam z pokoju i wróciłam do głównej sali. Stamtąd poszłam innym korytarzem w stronę siłowni. Szybkim krokiem dotarłam na koniec korytarza. Znajdowały się tam dwie pary drzwi – na lewo i na wprost. Weszłam do drzwi na lewo i znalazłam się w siłowni. Całe pomieszczenie było pomalowane na biało. Na każdej ścianie było po kilka luster. W pokoju było wiele sprzętu do ćwiczeń każdego rodzaju. Po chwili usłyszałam odgłosy walki z końca Sali. Ruszyłam w stronę dźwięków aż dotarłam do kolejnych drzwi. Gdy podeszłam do nich, otworzyły się, a ja ujrzałam wysokiego, szczupłego mężczyznę. Miał czarne, rozczochrane włosy i brązowe oczy.  Był ubrany w szare jeansy, bardzo jasną szarą bluzkę z długim rękawem, czerwoną bluzkę z krótkim rękawem i brązowe trampki. W ręku trzymał kij bejsbolowy. Walczył z naszym robotem treningowym. Robot sam myślał więc nie był łatwym przeciwnikiem. Z tego co dało się zauważyć kij mężczyzny nie wystarczał do pokonania maszyny. Postanowiłam więc mu pomóc.  Wyciągnęłam moją katanę i przecięłam robota na pół.

-Ej! – zawołam mężczyzna – Dałbym radę!

-Akurat – westchnęłam – Jack, kiedy ty się nauczysz, że na roboty nie wystarczy drewniany kij?

-Z kijem jest mi najlepiej. Poza tym, Emilly nie lubi jak walczę z mieczem.

-Przecież ona w ogóle nie lubi jak walczysz.

-Boi się o mnie.

-To może przestaniesz tu pracować?!

 -Ej, to nie moja wina, że ja i Raf układamy sobie jakoś życie. Raf będzie się oświadczał, mnie za niedługo urodzi się syn, a ty?

-Ja nie potrzebuję rodziny.

-Każdy jej potrzebuje!

-Rodzina tylko by ograniczała.

-Nie zawsze tak myślałaś – zaczęłam oddalać się od Jacka – jasne, obraź się! Zachowuj się jak jakiś Decepticon bez serca!

-Odpuść Jack! – Wyszłam z pomieszczenia i wróciłam do sali głównej. Gdy tam dotarłam, sala była prawie pusta. Zerknęłam na wielki zegar wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę dwudziestą cztery. Większość agentów kończyła już pracę, ja też. Skierowałam się w  stronę swojego pokoju. Przeszłam najdłuższy korytarz i wreszcie doszłam do mojej sypialni. Pokój był dość duży. Ściany były pomalowane na ciemny fiolet, a podłoga była sosnowa. Na środku pomieszczenia był wielki, kwadratowy, puszysty, fioletowy dywan.  Naprzeciwko drewnianych drzwi do pokoju stało łóżko. Było dość duże, czarne. Miało zaokrąglone końce. Pościel była bordowa. Obok łóżka, z prawej stało sosnowe biurko, a na nim czarny laptop „Apple”. Z lewej od łóżka stał czarny, skórzany narożnik, a przed nim telewizor plazmowy. Telewizor był bardzo nowoczesny, podwieszony pod sufit. Obok drzwi, z prawej, było wielkie lustro i wieża stereo. Z lewej od lustra, była naprawdę wielka szafa z przesuwany mi drzwiami. Z lewej strony były drzwi do łazienki.
Umyłam się, przebrałam w moją czerwoną piżamę i położyłam się. Przez chwilę myślałam o tym co powiedział Jack. Czy ja naprawdę byłam jak Decepticon? Co ze mną było nie tak?
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz