|
Gdy
wyszłam z mostu, zobaczyłam wielką, okrągłą salę bez okien. Dach był w kształcie
półkola, a ściany zrobione z betonu. W pomieszczeniu było wiele przejść do
innych pokoi.
-I jak
poszło? – Zapytał znajomy głos. Po chwili zobaczyłam wychodzącego zza komputera
szczupłego, wysokiego mężczyznę, o bujnych, brązowych włosach i oczach. Ubrany
był w białą koszulę z długim rękawem, pomarańczowy krawat, czarne spodnie i
czarne, wyjściowe buty. Na jego nosie znajdowały się okulary.
-Jak zwykle Raf,
wielkim bałaganem. Rozwaliłam kilka conów, a na koniec jeszcze przez przypadek
wysadziłam budynek i faceta.
-Fowler na
pewno się wkurzy jak się dowie.
-Pewnie już
wie.
-Ale nie
martw się, on jest za stary żeby zapamiętać taka drobnostkę – uśmiechnęłam się
-A ty co tak
elegancko?
-Wybieram
się z Mary na kolację. Dzisiaj mijają trzy lata od kąt się znamy.
-Chcesz to
jakoś uczcić?
-I nie tylko
– Raf wyciągnął z kieszeni spodni czerwone pudełeczko i otworzył je. W środku
znajdował się złoty pierścionek z brylantem – Jak myślisz, zgodzi się?
-O Raf, na
pewno. Jesteście naprawdę świetną parą i powinniście się pobrać.
-To miło, że
tak myślisz. No, ja się będę już zbierał.
-Powodzenia
– Uścisnęłam Rafaela, a gdy już odchodził kopnęłam go na szczęście. Gdy już
wyszedł z budynku, z głośnika wydobyły się czyjeś słowa:
-Miko, do
mnie!
-Zaczyna się
– powiedziałam sama do siebie i ruszyłam w stronę jednego z przejść. Szłam
długim korytarzem aż wreszcie dotarłam do drewnianych drzwi. Zapukałam.
-Proszę –
Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam grubszego, czarnego mężczyznę średniego
wzrostu, o czarno – siwych włosach i brązowych oczach. Był ubrany w niebieski
garnitur i białą koszulę. Siedział przy ciemnym, drewnianym biurku w bardzo
ciemnym pomieszczeniu. Nic nie mówiąc usiadła na krześle naprzeciwko mężczyzny.
-No dalej –
zaczęłam – nagadaj mi.
-Nie chcę ci
nagadać. Chcę dowiedzieć się czemu budynek i facet w środku wybuchli?
-Fowler, to
nie moja wina. Ten facet miał w sobie bombę.
-Skąd ona
się w nim wzięła?
-Decepticony
ją mu wsadziły.
-Swojemu
szefowi?
-Właśnie
nie. Schoot powiedział mi, że ludzie służą conom. Że decepty chcą mieć armię do
walki z wojskiem, że oni czekają na powrót swojego pana.
-Megatrona?
-Najprawdopodobniej.
-Więc
szykuje się coś dużego. Myślisz, że sobie poradzisz?
-Oczywiście.
-Bo wiesz
możemy…
-Nie! Nie
potrzebujemy ich! Przez dziewięć lat dawaliśmy sobie radę bez nich i teraz też
sobie poradzimy – wstałam z krzesła – Czy to wszystko?
-Tak, możesz
odejść.
-Dziękuję –
Wyszłam z pokoju i wróciłam do głównej sali. Stamtąd poszłam innym korytarzem w
stronę siłowni. Szybkim krokiem dotarłam na koniec korytarza. Znajdowały się
tam dwie pary drzwi – na lewo i na wprost. Weszłam do drzwi na lewo i znalazłam
się w siłowni. Całe pomieszczenie było pomalowane na biało. Na każdej ścianie
było po kilka luster. W pokoju było wiele sprzętu do ćwiczeń każdego rodzaju.
Po chwili usłyszałam odgłosy walki z końca Sali. Ruszyłam w stronę dźwięków aż
dotarłam do kolejnych drzwi. Gdy podeszłam do nich, otworzyły się, a ja
ujrzałam wysokiego, szczupłego mężczyznę. Miał czarne, rozczochrane włosy i
brązowe oczy. Był ubrany w szare jeansy,
bardzo jasną szarą bluzkę z długim rękawem, czerwoną bluzkę z krótkim rękawem i
brązowe trampki. W ręku trzymał kij bejsbolowy. Walczył z naszym robotem
treningowym. Robot sam myślał więc nie był łatwym przeciwnikiem. Z tego co dało
się zauważyć kij mężczyzny nie wystarczał do pokonania maszyny. Postanowiłam
więc mu pomóc. Wyciągnęłam moją katanę i
przecięłam robota na pół.
-Ej! –
zawołam mężczyzna – Dałbym radę!
-Akurat –
westchnęłam – Jack, kiedy ty się nauczysz, że na roboty nie wystarczy drewniany
kij?
-Z kijem
jest mi najlepiej. Poza tym, Emilly nie lubi jak walczę z mieczem.
-Przecież
ona w ogóle nie lubi jak walczysz.
-Boi się o
mnie.
-To może
przestaniesz tu pracować?!
-Ej, to nie moja wina, że ja i Raf układamy
sobie jakoś życie. Raf będzie się oświadczał, mnie za niedługo urodzi się syn,
a ty?
-Ja nie
potrzebuję rodziny.
-Każdy jej
potrzebuje!
-Rodzina
tylko by ograniczała.
-Nie zawsze
tak myślałaś – zaczęłam oddalać się od Jacka – jasne, obraź się! Zachowuj się
jak jakiś Decepticon bez serca!
-Odpuść
Jack! – Wyszłam z pomieszczenia i wróciłam do sali głównej. Gdy tam dotarłam,
sala była prawie pusta. Zerknęłam na wielki zegar wiszący na ścianie. Wskazywał
godzinę dwudziestą cztery. Większość agentów kończyła już pracę, ja też. Skierowałam
się w stronę swojego pokoju. Przeszłam
najdłuższy korytarz i wreszcie doszłam do mojej sypialni. Pokój był dość duży.
Ściany były pomalowane na ciemny fiolet, a podłoga była sosnowa. Na środku
pomieszczenia był wielki, kwadratowy, puszysty, fioletowy dywan. Naprzeciwko drewnianych drzwi do pokoju stało
łóżko. Było dość duże, czarne. Miało zaokrąglone końce. Pościel była bordowa.
Obok łóżka, z prawej stało sosnowe biurko, a na nim czarny laptop „Apple”. Z
lewej od łóżka stał czarny, skórzany narożnik, a przed nim telewizor plazmowy.
Telewizor był bardzo nowoczesny, podwieszony pod sufit. Obok drzwi, z prawej,
było wielkie lustro i wieża stereo. Z lewej od lustra, była naprawdę wielka
szafa z przesuwany mi drzwiami. Z lewej strony były drzwi do łazienki.
Umyłam się,
przebrałam w moją czerwoną piżamę i położyłam się. Przez chwilę myślałam o tym
co powiedział Jack. Czy ja naprawdę byłam jak Decepticon? Co ze mną było nie
tak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz